?“Muszę jeszcze zrealizować ten cel”, “Mam jeszcze tyle rzeczy na liście do zrobienia”, “Natychmiast, teraz, powinnam jeszcze tyle zrobić”.
Już mi słabo, jak to słyszę.
To fokusowanie się na realizacji kolejnych celów, zamiast docenianie drogi i samego procesu. Kompulsywna pogoń za skreśleniem w kalendarzu kolejna rzeczy z listy “to do” zamiast pochylenia się nad ich zasadnością i sensem. Obsesyjna pogoń za kolejnym, certyfikatem, dyplomem, zaświadczeniem, zamiast pochylenia się nad ich jakością i tym, co wnoszą do naszego życia.
Wiem, co mówię, znam z autopsji. Na terapii uzmysłowiłam sobie, że ciągle chcę coś komuś udowodnić. A najbardziej sobie. Że tyle rzeczy ogarniam. Że jest wielozadaniowa. Że ZAWSZE daję radę. I że jest IDELANIE.
Włączało mi się “że nie jestem wystarczająco dobra”. Jakby poczucie mojej wartości było zależne od ilości wykonanych działań i poklasku z zewnątrz. Znowu ta sama śpiewka. Jednak jestem już tego świadoma i dzięki pracy nad sobą potrafię zagłuszyć swojego wewnętrznego krytyka. A nawet unicestwić.
A Ty? znasz ten “szał”, ciągłe nieodpuszczanie, spięcie i biczowanie się, że ciągle za mało się starałaś?
Ktoś powie: “No i co z tego?”. Mam jednak bad news, ta pogoń nigdy się nie skończy. To jak nalewanie wody do dziurawego garnka.
Jak mawia Ewa Woydyłło, nerwicowe podejście do życia nie idzie w parze z konstruktywnym działaniem. Genialna psycholożka w swojej książce ”W zgodzie ze sobą” pisze: “Neurotyk zajmuje się swoimi problemami, zaś człowiek zdrowy psychicznie rozwiązuje je”.
No właśnie, tak sobie myślę może czasem warto pochylić się nad chęcią panowania nad całym swoim życiem, ciągłym generowaniem sobie kolejnych zadań i celów do realizacji.
Od jakiegoś czasu zamieniam “muszę” na “potrzebuję”.
Nie muszę już nic sobie udowadniać.
Nie muszę z niemal euforycznie skreślać kolejnych rzeczy z listy “to do”.
Nie muszę gromadzić kolejnych dowodów “swojej zajebistości”.
A, że słowa budują rzeczywistość i nasze myślenie o niej, to jakoś tak mniej potrzebuję.