To, że mamy wypaczoną ideę produktywności, wiadomo nie od dziś. Wydaje nam się, że im więcej będziemy pracować, tym więcej zrobimy.
Niestety jest odwrotnie, im bardziej przekraczamy swoje granice, przeciążamy się i nadwyrężamy, tym mniej jestesmy produktywni i skuteczni. Coraz więcej ludzi nie ma życia poza pracą, żyje zgodnie z zasadą “szybciej, mocniej..” i wierzy w ideę sukcesu przez tytaniczną i niemal heroiczną pracę. Myślimy, że tak trzeba robić, a nie “bezowocnie” odpoczywać. Niestety źle pojęty rozwój osobisty doprowadza do tego, że ciągle czujemy się niewystarczająco dobrzy, robimy coraz więcej, bo chcemy coś sobie i innym udowodnić.
Znam to oczywiscie z autopsji.
Obsesja na punkcie marnowania czasu (czasem ciągle delikatnie się odzywa) i problem z nicnierobieniem. Życie od projektu do projektu i przechodzenie od zadania do zadania, Gdy włączało mi się “a może by tak zwolnić?” od razu miałam poczucie winy i wyrzuty sumienia. No i te wdrukowane przekonania: “Życie jest jest proste. Trzeba się nieźle naharować, żeby do czegoś dojść” albo “Odpoczynek jest dla słabeuszy”. itp. Dlatego działałam często jak nakręcana zabawka. Do tego doszło jeszcze poszukiwanie wartości siebie na zewnątrz i chęć udowodnienia sobie i innym swojej wyjątkowości. Zatracenie się, przeciążenie, brak odpowiedniej regeneracji i pracy nad budowaniem odporności psychofizycznej. A to równia pochyła. Krok do wypalenia, załamania, depresji i wielu innych chorób.
Pascal pisał, że wszystkie problemy biorą się stąd, że nie potrafimy usiedzieć w spokoju. Nie potrafimy pobyć ze sobą. Zajrzeć tam w głąb. Pochylić się nad sobą w ciszy. Przestać tak ciągle biec.
Terapeuci radzą, aby chociaż 10 min dziennie spróbować posiedzieć w ciszy. Bez telefonu, bez miliona bodźców. Tylko ze sobą i zwyczajnie się zresetować. Ja ciągle się tego uczę.
A Ty, potrafiłbyś_abyś?
0 komentarzy