Życie jest za piękne, żeby żyć normalnie, jak mawiała Maria Czubaszek.
Warto zadać co znaczy żyć “normalnie”? Mam poczucie, że wielu i wiele z nas rozumie przez to życie życiem typowym dla innych ludzi. Życiem, które się niczym nadzwyczajnym nie wyróżnia. Życiem, które idealnie wpasowuje się w realia danej społeczności czy kraju. Które nie zwraca na siebie uwagi, nie drażni, nie irytuje innych. Które wtapia się w krajobraz rzeczywistości.
Bo przecież, oni to ocenią. Będzie opinia, często niełatwa do przyjęcia, kąśliwa, złośliwa, zjadliwa, niekonstruktywna krytyka. Bo trzeba będzie się z tym zmierzyć, wziąć na klatę, skonfrontować się z “prawdą” o sobie, często rozpocząć podróż w głąb siebie. A wiadomo, ta podróż do najłatwiejszych nie należy.
Ale chyba życie w zgodzie ze swoją prawda, swoimi wartościami i priorytetami, to jest to? W zgodzie z sobą. Twarzą do siebie, jak mawia genialna Ewelina Stępnicka.
Psycholog Martin Seligman wyjaśniał pojęcie “wyuczonej bezradności” jako stan, gdy najbardziej cierpimy, gdyż wierzymy, że nie mamy wpływu na własne życie i nie możemy nic zrobić, aby poprawić swoją sytuację i zmienić swoje życie. Poszłabym dalej za Seligmanem, który mówi o postawie jaką jest “wyuczony optymizm”. Stan, dzięki któremu nabywamy siły, odporności i umiejętności “nadawania znaczenia i kierunku naszemu życiu”. Skoro przywołuję wielkich psychologów, czas na Carla Rogersa, który podkreślał, że wiele naszych cierpień bierze się z przekonania, że nie możemy być kochani i jednocześnie prawdziwi. Często wydaje nam się, że aby zasłużyć na czyjąś akceptację, miłość i uznanie, powinniśmy ukryć nasze prawdziwe “ja” i założyć maski.
Jak mawiał Sokrates:“Bezmyślnym życiem żyć człowiekowi nie warto”.
A jakby tak wsłuchać się w swój wewnętrzny głos? I przestać żyć “normalnie”, wyjść z tłumu i zacząć spełniać swoje potrzeby, pragnienia i marzenia, choćby one były tak “inne” niż reszty?
A jakby tak odzyskać wolność?